fbpx
HOME

Księga Przyjaciół

Jakub Dolatowski Drzeworyt sztorcowy, grusze polne
Jest wiele grusz polnych i jazda, zwłaszcza spokojna jazda pociągiem osobowym, gdy możemy sobie do woli kartkować krajobraz za oknem, ukazuje nam ich dziesiątki. To są drzewa nie leśne, jak dzikie jabłonki, „płonki”, a drzewa otwartych przestrzeni, typowe „arbres de plein vent”, takie mickiewiczowskie grusze siedzące na miedzach, o koronach z wiekiem coraz gęstszych, jakby były nienasycenie żądne przestrzeni i zagarniały ją w siebie samą, ściągając w głąb korony coraz to liczniejszymi sękatymi skupieniami króciutkich pędów. I nic, poza tarniną, nie może się u nas równać z widokiem kwitnącej gruszy polnej, z tym wysyconym do granic – skupieniem uderzającej bieli.
Renata Gorczyńska Sposób na pana A
Zauważyłam z okazji złożenia wizyty kolejnemu lekarzowi, że formularze z dokumentacją medyczną nazywają się teraz „Kartą zdrowia i choroby”. Jest w tym jakaś pociecha, choć zdrowie proporcjonalnie prezentuje się cienko, a choroby – grubo. Przynajmniej na papierze. Ponieważ wbrew swojej woli wkopałam się w wiek klęski, postanowiłam podjąć stosowne ćwiczenia. Całkiem niedawno odkryłam oczywistą prawdę, że chodząc używa się na zmianę jednej nogi, podczas gdy druga przez chwilę wisi w powietrzu. Zrozumienie tego zjawiska zajęło mi prawie trzy lata.
Dariusz Czaja Pandemia i wirus apokalipsy
Z perspektywy antropologicznej, najbardziej może zdumiewającą cechą epidemii koronawirusa była reaktywacja sytuacji i zachowań znanych z historycznych opisów moru. Odrodzenie archaiki w samym sercu nowoczesności. Oto bowiem w technologicznie zorientowanej współczesności, okablowanej po sufit, podbijającej kosmos i wykorzystującej na co dzień najnowsze techniki leczenia, pojawia się znienacka niewidzialna moc, której ujarzmić nie sposób. Okazało się, że zbiorowe reakcje na spotkanie z niewiadomym zastanawiająco przypominały te, które odnotowywano w historycznych relacjach.
Agnieszka Kania Wróżbita
Lekarz, poeta, wicekanclerz Uniwersytetu Wiedeńskiego Johannes Cuspinian z obrazu Lucasa Cranacha Starszego to typ wiecznego chłopca. Tęgawy blondyn z cienkimi kręconymi włosami, świdrującymi oczami i perkatym zaczerwienionym nosem. Ma krótką szyję i jasną karnację ludzi Północy (pierwsze promienie słońca spieką go na raka). Na lnianą koszulę narzucił ciemny płaszcz podbity futrem. Upierścieniowanymi, pulchnymi jak serdelki palcami znaczy stronę oprawionej w skórę książki. Za nim pejzaż: rdzawe dolomity z twierdzą na szczycie (podobną do fortecy w miasteczku Kronach). Osobna skała dla samotnej czworokątnej wieży, na lewo lodowiec (widać, że malarz znał gleczer tylko z opowiadań). Na niebie ptactwo. Sowa, która pomyliła noc z dniem, chwyciła w szpony krzykliwego bażanta. Sroka i czapla fruwają po cichu. Pod nimi łąka. Spory ruch jak na alpejską dolinę: siedem kobiet, z tego trzy całkiem gołe. Krytycy sztuki mówią o nich „muzy”. Jest więc bogini pływania żabką, bogini prania bielizny, bogini wcierania wonnych olejków, bogini nicnierobienia i spacerów po lesie.
Marcin Sabiniewicz Szukając Wilna
Zatrzymaliśmy się w Wilnie przy jednej z wąskich, pochyłych uliczek w centrum miasta. Kontury budynków w ciemności zacierały się, co w niczym mi nie przeszkadzało. Znałem Wilno, mieszkałem w nim na długo, zanim po raz pierwszy tam przyjechałem. Jawiło się w blasku jakiejś niemożliwej do osiągnięcia na ziemi czystości w poezji Miłosza. Poniemieckie miasteczka – Ziębice, Ząbkowice Śląskie – znane mi od dzieciństwa upodobniały się do niego. Niech tu będzie wyraźnie powiedziane: to, co wewnętrznie przeżyte, ma prymat nad zewnętrznymi wydarzeniami. Rzeczywistość nie jest czymś danym, ale celem, do którego się dąży, nieuchwytnym i zagadkowym. A jeżeli można przewidywać przyszłość – bo istnieje gdzieś, poza zasięgiem naszych decyzji i ich konsekwencji – to można też widzieć przeszłość, istniejącą w jakimś niewyobrażalnym dla nas teraz. Co tłumaczyłoby głosy na pochyłej uliczce, które dobiegły mnie zaraz po przyjeździe.
poczta redakcyjna Ars amandi
Od kilku miesięcy zaczytuję się w dziele A. J. Lieblinga "Między posiłkami. Apetyt na Paryż" w świetnym przekładzie Anny Arno. Stało się ono moją biblią i będzie nią, aż nie pojawi się nowa. Otóż ten dowcipny autor nie ogranicza się tylko do kulinariów, lecz sporo miejsca poświęca paryskiej ars amandi.
Agnieszka Papieska Syn telegrafisty z Aracataki
Baśniowy sposób opowiadania, w którym zacierają się granice między tym, co rzeczywiste, a tym, co fantastyczne, sprawia, że łatwo ulec czarowi tej powieści. Sto lat to czas, w którym spełnia się los siedmiu pokoleń rodziny Buendía, zbiegając się z historią wioski Macondo od jej założenia aż do upadku. Te zewnętrzne zdarzenia to jedna warstwa powieści, prawdziwy jednak dramat rozgrywa się w planie mitycznym, gdyż w nim dopiero możliwe jest zbliżenie się do istoty ludzkich spraw. W tym planie "Sto lat samotności" to opowieść o początku i końcu świata, ale także o miłości, samotności i śmierci, o wiecznej zagadce istnienia.
Elżbieta Lempp Galeria jednej fotografii (23)
Dla Albrechta kontakty osobiste z pisarzami były ważne. W długi weekend, 1 listopada 2001, pojechaliśmy z naszą Olą w Beskid Niski do Andrzeja Stasiuka. Następnego dnia, po śniadaniu, Andrzej i Monika pokazali nam okolicę. Odwiedziliśmy cmentarz łemkowski.
Anna Arno Książka w zielonym płótnie
Książka w zielonej oprawie trafiła do antykwariatu, gdzie natknęła się na nią ciotka. Ponad pół wieku później powieść Josepha Freemana z dedykacją dla Hanny Mortkowicz-Olczakowej nie zainteresowała antykwariusza. Leży na moim biurku. Nie tylko książki mają swój los, ale także towarzyszą naszym losom, a nawet je współtworzą. Joseph Freeman to pisarz nieomal całkowicie zapomniany. Jego książki wypożyczam w wirtualnej bibliotece. Idę po jego śladach, zaczynając od zdawkowych, nieścisłych notek w internetowych encyklopediach („urodził się w Polsce”). Moje spotkanie z Freemanem jest przypadkowe. A jednak pozwalam się prowadzić. Poruszyła mnie troska, z jaką ciotka traktowała tę książkę.
Dawid Szkoła Joseph Roth
Dla ubogiego chłopca z odległych Brodów nagle zaświeciło słońce, a los stał się łaskawy. Roth osiągnął sukces literacki i finansowy, miał piękną żonę i świetlaną przyszłość. Gazety wysyłały go na długie miesiące do Moskwy i Paryża, aby stamtąd słał felietony, książki jego zaś sprzedawały się wyjątkowo dobrze i powoli ich autor zapisywał się w historii literatury światowej. Jednak ludziom urodzonym pod czarno-żółtym słońcem dane jest wyłącznie – powołując się na Musila – poczucie ewentualności i niepewność. Nic nie jest stałe, nic nie jest trwałe, jak nietrwała była monarchia Franciszka Józefa i Galicja, jak wątpliwe jest ludzkie życie.

To, co zazwyczaj nazywamy przyjaźnią i przyjaciółmi, to są jeno znajomości i zażyłości zawiązane dla jakiejś okazji lub dogodności. W przyjaźni, o której mówię, zlewają się one i stapiają jedna z drugą w aliażu tak doskonałym, że zacierają i gubią bez śladu szew, który je połączył […]. „Bo to był on; bo to byłem ja”.
Michel de Montaigne

Warto również przeczytać...