HOME

Księga Przyjaciół

Miłosz Waligórski Materac
Światłolubne reklamówki niesione wiatrem, pegazy skroś mgły, gałęzie pstrokate od krepowych papug. Dzieci z balonikami wśród sprzedawców przywiązanych sznurkami do zwiewnego towaru – aż dziw, że się jeszcze trzymają. Podszedłem. Kupuję pęk, zaznaczając, że chcę napompowane nie helem, tylko zwyczajnie, ustami lub pompką. Rozwiązuję supełki, wypuszczam powietrze i zaraz sam je nadmuchuję. „No, teraz mam dwa życia”, wzdycham po skończonej robocie. Ech, gdybym wiedział, że dwa życia to jedna śmierć więcej, może nie sięgnąłbym po portfel. Albo kupił pajaca.
Elżbieta Lempp Galeria jednej fotografii (62)
Na trudności z zapamiętywaniem dat mam prosty sposób – skojarzyć je z ważnymi faktami historycznymi. O ile się da. Przed naszymi pierwszymi, wspólnie, obchodzonymi urodzinami, Albrecht, wpadł na genialny pomysł – dzień jego urodzin najlepiej kojarzyć z zakończeniem II wojny światowej. W nasze życie wkroczyła, wtedy, Historia. Dla Albrechta końcem wojny był 8 maja. Dla mnie, obchodzony dzień później – Dzień Zwycięstwa nad hitleryzmem. Przez nasze pierwsze lata, mój problem z zapamiętywaniem dat, dodatkowo, się zapętlił.
Jacek Hajduk Nad Owidiuszem (4)
Tak zwane Loeby są to książki idealne: najstaranniej przygotowane starożytne teksty łacińskie i greckie, i najlepsze tłumaczenia rewidowane przy okazji każdej nowej edycji, przyjemny dla ręki i oka papier, wyraźna czcionka, prosta i elegancka oprawa graficzna, genialny indeks, a do tego – solidność wykonania i najporęczniejszy pod słońcem format. Z Loebami w kieszeniach Owidiusza tropił Jerzy Stempowski. W każdej chyba poważnej londyńskiej księgarni znaleźć można tę charakterystyczną zielono-czerwoną, zwykle całkiem pokaźną ściankę; przeważnie są to dwa sąsiadujące ze sobą regały: cały zielony z klasyką grecką i cały czerwony z klasyką łacińską, czasem –decyzją skorego do fantazji księgarza – tomy te są przemieszane, tworząc fakturę nie mniej rozpoznawalną. Zakup własnego Loeba to coś więcej niż zakup książki.
Marek Pacukiewicz Planeta Urbino (IV)
Są miejsca, które zapamiętuje się na długo – wydaje się, że na całe życie – chociaż było się w nich tylko przez chwilę. Nierzadko z natłoku wrażeń wyłaniają się krajobrazy, które wydają się wieczne właśnie dzięki ulotnemu doświadczeniu i niewyraźnemu wspomnieniu. To właśnie one projektują nasze nierozpoznane tęsknoty i niepewne wyobrażenia na wyidealizowaną przestrzeń zredukowaną tylko do najwyrazistszych linii, kształtów i barw. Ignotum per ignotam: podwójne zaprzeczenie staje się wzmocnioną afirmacją ulotnego trwania, w którym na chwilę – i na zawsze – zamknięte zostają wszystkie nasze złudzenia i rozterki. W ten sposób zostaje jednak również odcięta droga powrotna. Powtórna wizyta zmusiłaby nas do dostrzeżenia zmiany w tej wiecznotrwałej substancji. A może, niestety, w nas samych? Właśnie takim miejscem jest dla mnie Castel Cavallino.
Wojciech Kass Na Ortygii
Z tarasu domostwa widać Morze Jońskie, będące niemal na wyciągnięcie dłoni, trochę jak wystawiona na stół niebieska waza wypełniona małżami, ostrygami, krewetkami, ośmiorniczkami, kalmarami, ich kształtem i morskim zapachem. Znad morza codziennie wschodzi słońce wlewając w wąski kanion Via Giudecca oślepiającą falę lśnienia. Po stronie zachodniej wyłania się boczna ściana kościoła pod wezwaniem Filipa Apostoła oraz wieże dwóch innych, którym patronuje Niepokalana. Dalej ciągnie się stare miasto, a jego żywym sercem jest nieregularny i rozległy plac katedralny. Otaczają go okazałe pałace i kościół wyrosły na potężnych i archaicznie surowych kolumnach greckiej świątyni Ateny. Po niedzielnych mszach katedra ze swojej barokowej wieży grzmi wielodzwonnym Sursum corda. Życie na placu na chwilę zamiera, przechodnie zadzierają głowę, wypatrując potężnych instrumentów.
Ewa Bieńkowska Zimny Rzym
Próbuję wyobrazić sobie ich razem na ulicach, przy stoliku w pasażu Galleria Colonna. Nie odbijali za bardzo od rzymskiego tłumu; trzeba było posłuchać ich mowy. Czy kłócili się czasami o drobiazgi, o zapomnianą nazwę czy datę, o przesadne wydatki Jarosława? Starsi panowie, niewątpliwie z prowincji. Pomyślmy: było to rok przed wybuchem „Solidarności”, dziesięć lat przed upadkiem Muru Berlińskiego. Patrząc na tłum mogli być pewni, że ani czwarta część ze spieszących po Corso nie ma takiej wiedzy o mieście i o kraju jak oni, cudzoziemcy. I głębi spojrzenia w czas, obejmujący początki i końce ostatnich imperiów. Jarosław podejrzewał, że jego sprawy zupełnie nie obchodzą Pawła. I tu dodaje coś, co mnie porusza do łez. „Oto prawdziwe «oschłe serce» jak mój Migdałek najdroższy”. Migdałek, piesek ze Stawiska! Jarosław zawsze niekochany? Kochany mniej, gorzej niż sam kochał? I takiego odkrycia można dokonać w Rzymie.
Świadectwa Agnieszka Papieska, Andrzej Stanisław Kowalczyk „Między domem a tułaczką. O eseistyce Stanisława Vincenza”
Był pisarzem i filozofem, spisywał opowieści i mity starej kultury Hucułów, szukał prawdy i dzielił się z czytelnikami swoją mądrością. Liczne jego eseje, jakkolwiek erudycyjne, nie należą do książkowych i szeleszczących papierem, słychać w nich głos i śmiech autora. Vincenz bowiem nigdy nie naucza ex cathedra, szuka z czytelnikiem innego porozumienia, zachęca nas do zaprzyjaźnienia się z Sokratesem, Platonem, Dantem, Mickiewiczem – nawet jeżeli nie będą znali odpowiedzi na wszystkie nasze pytania, na pewno nie zbędą nas propagandowym frazesem czy kłamstwem. Znane powiedzenie Sokratesa, przekazane przez Ksenofonta: „Jestem nie tylko z Aten, jestem ze świata”, mogłoby doskonale odzwierciedlać drogę życia Vincenza, gdyby pod słowo „Ateny” podstawić „Słoboda Rungurska”. Tam właśnie, na Pokuciu w Galicji Wschodniej, 30 listopada 1888 roku przyszedł na świat Stanisław Vincenz.
Katarzyna Kuczyńska-Koschany Pod tlenem – 55 sonetów (XXVI)
Jesteśmy oto, czytając mityzujące określenia zmarłej tancerki w kolejnych strofach, w samym sednie poetyki orfickiej – jak Orfeusz podążył, by wydobyć z zaświatów Eurydykę, tak Rilke przywołuje Werę. I podobnie jak w micie orfickim – tematyzowanym przez Rainera Marię od początku XX wieku, by przypomnieć słynny poemat "Orfeusz. Eurydyka. Hermes" (nazwany przez Josifa Brodskiego największym wierszem tego stulecia) – śmierć porywa ciało młodej tancerki, ale to poeta ma tutaj ostatnie słowo. Poeta orficki ma je w sprawie ocalenia czyjejś pamięci, zwłaszcza pamięci o życiu u zarania, przeciętym nagle. W tej kwestii śmierć pozostaje bezradna, nie bywa już kuszącą modystką, Madame Lamort, która w "Piątej Elegii" z Duino sprzedawała tanie kapelusze losu…
Beata Bolesławska-Lewandowska Wizyta w Izraelu
Mycielski jechał do Izraela z niekłamanym zaciekawieniem [...]. Mieszkało tam wielu polskich muzyków, których znał sprzed wojny, a którzy wyjechali w latach trzydziestych wtedy jeszcze do Palestyny, aby zasilić szeregi utworzonej w 1936 roku przez Bronisława Hubermana orkiestry symfonicznej, która do dziś jest muzyczną wizytówką Izraela. Ale ciekawiła go nie tylko muzyka. Podczas dwutygodniowego pobytu w Izraelu uważnie przyglądał się organizacji tego od niedawna dopiero formalnie istniejącego kraju, a swoje obserwacje postanowił przekazać czytelnikom „Przeglądu Kulturalnego”.
Krzysztof Czyżewski O Denisie Achapkinie opowieść w trzech wierszach i jednej epifanii
Lubiliśmy dzielić się wierszami, które zabralibyśmy ze sobą w ostatnią podróż i którymi moglibyśmy zapełnić jeden, nie więcej, notes mieszczący się w kieszeni na sercu. Są teraz ze mną trzy wiersze z tego niewidzialnego notesu. Pomogą mi opowiedzieć o Denisie. Bez nich byłoby mi trudno pisać o nim. Długo milczeliśmy. Nie daje mi spokoju myśl o tym, o czym snułaby się nasza rozmowa, gdybyśmy teraz się spotkali. Jak obecny byłby w niej Brodski, któremu Denis poświęcił większą część swojego twórczego życia? Co powiedziałby mi o Rosji? Za co wzniósł toast? A przecież toczy się między nami nieprzerwanie milcząca rozmowa. I im głębiej się w niej teraz zanurzam, przy okazji czytając go i wspominając, tym bardziej topnieje mój niepokój. Umacnia się w oczach sylwetka człowieka żyjącego w prawdzie, którego czas marny mógł ranić, nigdy jednak złamać. [...] Potrafił patrzeć na siebie z przymrużeniem oka. Podobnie patrzył na Rosję, wolny od imperialnego osadu, którego przez długie lata nie udaje się zmyć nawet tym, którzy wybrali emigrację.
Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
„Księga Przyjaciół” jest czasopismem internetowym. Publikujemy w nim wiersze, szkice, wspomnienia, recenzje książek. Co tydzień „Księga” wzbogaca się o kolejne cztery wpisy zaprzyjaźnionych z nami autorów, którzy zechcieli podzielić się swoimi wrażeniami.

To, co zazwyczaj nazywamy przyjaźnią i przyjaciółmi, to są jeno znajomości i zażyłości zawiązane dla jakiejś okazji lub dogodności. W przyjaźni, o której mówię, zlewają się one i stapiają jedna z drugą w aliażu tak doskonałym, że zacierają i gubią bez śladu szew, który je połączył […]. „Bo to był on; bo to byłem ja”.
Michel de Montaigne

Autorzy
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek